niedziela, 2 grudnia 2007

niedziela, 11 listopada 2007

KLIMCZOK winter expedition 2007

Bielsko-Biała Leszczyny PKP - Mikuszowice Śląskie - Dębowiec (520 mnpm) - Szyndzielnia (1026 mnpm) - Klimczok (1117 mnpm) - Schronisko PTTK pod Klimczokiem - Bystra Krakowska - Wilkowice PKP

sobota 10.11.2007: wstajemy tuż przed piatą, by spokojnie zdążyć na autobus do Katowic i dalej na pociąg do Bielska-Białej... około dziewiątej jesteśmy na miejscu i po kilkunastu minutach, pełni motywacji i wigoru ruszamy na szlak... naszym celem na dziś jest Klimczok, na który planujemy wejść zaliczając po drodze jeszcze dwie górki: Dębowiec i Szyndzielnię (szerokim łukiem omijając sławną "szyndzielniańską" kolejkę)...
jest lekki przymrozek, słońce leniwie prześwituje przez chmury pozostawiając na niebie szarą poświatę, a rzeźkie powietrze, zupełnie inne niż na Śląsku dodaje nam energii... nie zniechęca nas długi, monotonny odcinek biegnący wśród bielskich domostw i po pokonaniu kilkuset metrów asfaltowej drogi i dalej następne tyle drogi szutrowej docieramy do schroniska na Dębowcu, gdzie ucinamy sobie krótki postój...


oboje przeszliśmy już sporą część beskidzkich szlaków, jednak dopiero teraz postanawiamy rozpocząć przygodę zdobywania punktów do GOT... kupujemy książeczki i pełni dziecięcej radości wbijamy w nie pierwszą pieczęć - "Schronisko PTTK Dębowiec 520 mnpm".

opuszczając schronisko nie przypuszczaliśmy jeszcze, ze w mgnieniu oka zmieni się cały krajoobraz jaki rozpościera się przed nami i wszystko co nas otacza zamieni się w przepiękną, pełną bajkowej scenerii krainę...

śnieg zaczyna prószyć coraz bardziej... wiatr się wzmaga gdzieś wysoko w koronach drzew, pojawia się mgła i nagle stajemy pośrodku śnieżycy, która dodaje nam humoru...




świat zmienił się w mgnieniu oka... nie wprost oderwać wzroku od majestatycznie okrytych białym puchem drzew...

ostatni odcinek przed szczytem Szyndzielni pokonujemy juz po kolana w śniegu, a końca opadu jak nie widać, tak nie widać... gdy podchodzimy pod schronisko na Szyndzielni, jego mury okala już spora zaspa białego puchu... wchodzimy do środka na dłuższy postój... mamy sporo czasu, zmrok zapada dopiero za parę godzin, więc spokojnie możemy relaksować się przy szarlotce na gorąco i kubku gorącej czekolady...




gdy po niespełna godzinie wychodzimy ze schroniska nie widać juz śladów, którymi tu przyszliśmy... śnieg nadal pada i zakosami bije nas po twarzy... spada też temperatura powietrza, co jednak przyprawia jedynie smaku naszej wyprawie... orientacyjnie tylko spoglądamy na mapę, pstrykamy kilka pamiątkowych fotek i ruszamy dalej...
po niedługim czasie naszym oczom ukazuje się wielkie pole śniegu pozbawione jakichkolwiek sladów ludzkiej stopy... biała pokrywa sniegu wprost zaprasza, by rzucić się w nią swoim pełnym zauroczenia ciałem... stajemy na rozstaju dróg, jednak nie zastanawiamy się długo i postanawiamy jeszcze dzisiaj wejść na szczyt...


wejście z Szyndzielni na Klimczok zajmuje planowo pół godziny... po nieprzetartych szlakach, w śniegu po kolana, a nieraz i ponad nie, na szczyt wchodzimy po półtorej... tu juz nie mozemy się powstrzymać przed zasmakowaniem przyjemności odpoczynku w zaspach śniegu... tu, na szczycie Klimczoka jest go jeszcze więcej, rzucamy się więc w nieskazitelną, białą otchłań, by po chwili upojenia zapadać się po raz kolejny w wielkie zaspy... z wielkim trudem, ale i z wielką radością pokonujemy dość płaskie pole śnieżne i zbiegamy (dosłownie) stokiem do węzła szlaków, gdzie dalszą drogę obieramy w kierunku schroniska PTTK "Klimczok"...



na miejscu szybko lokujemy się w zarezerwowanym wcześniej pokoiku i schodzimy na dół do bufetu, by przy kuflach aromatycznego grzanego wina spędzić resztę wieczoru...
wieczór nie kończy się jednak tylko na ciepłym grzańcu w cichej samotności własnego towarzystwa... po pewnym czasie z zaciekawieniem podchodzi do nas pewien sympatyczny, starszy pan i pyta o cel naszej wędrówki, widząc nas siedzących z pochylonymi nad rozłozoną mapą głowami... po chwili okazuje się, ze to pan Eugzebiusz - honorowy przodownik turystyki górskiej GOT z Rybnika, oferujący nam w dodatku weryfikację naszych dotychczasowych punktów do odznaki... mile zaskoczeni zamieniami z nim jeszcze kilka słów, gdy podchodzi do nas jeszcze jeden mężczyzna, od którego to dowiadujemy, ze owy starszy pan, z którym rozmawiamy, to człowiek mający na swoim koncie przebyte ponad 60 tysięcy km górskich tras...
resztę wieczoru spędzamy juz w ich towarzystwie częstowani pieczonymi na ognisku kielbaskami i wódką z okazji zakończenia sezonu Rybnickiego Koła Przodowników Górskich, z którym to, jak się okazuje, właśnie przyjechali...
niedziela 11.11.2007: rano budzimy się pełni pozytywnych wrazeń i emocji, jakich dostarcza nam przepiękny widok z okna... jemy śniadanie, ktore wspólnie sobie przygotowujemy i po niedługim czasie wychodzimy na spotkanie z panem Eugzebiuszem, który obiecał nam pomoc w uzupełnieniu naszych ksiązeczek i weryfikację zdobytych na trasie punktów...
przed wyruszeniem w drogę powrotną postanawiamy jeszcze wyjść na spacer po okolicy... niesamowite widoki nie pozwajają oddalić od siebie wzroku, jednak silny mróz motywuje nas do szybkiego okielznania okolicy schroniska i robienia szybkich zdjęć...

ponizej schronisko "Klimczok" w pełnej krasie z panem Eugzebiuszem na pierwszym planie... dzięki niemu ja i Grzesiek mamy nasze pierwsze na tym wyjeździe wspólne zdjęcie...


w tym miejscu gorące pozdrowienia i zyczenia wszystkiego co dobre dla pana Eugzebiusza... przede wszystkim kolejnych 73 lat w zdrowiu i na górskich szlakach... kto wie, moze kiedyś odwiedzi Pan tę stronę...
ponizej kilka pocztówkowych fotografii na pamiątkę... niezapomniane miejsce, w niezapomnianej zimowej aurze...












ostatnie zdjęcia z Klimczoka pstrykamy w pośpiechu... jest silny mróz, więc przed wyjściem idziemy jeszcze do bufetu na gorącą czekoladę, zaparzamy w termosie herbatę, przebieramy się w specjalistyczne ciuchy i idziemy dalej... naszym celem jest PKP Wilkowice i już po kilku metrach od schroniska widzimy, że nie będzie to zwykłe zejście... nieprzetarty szlak stoi przed nas wyzwaniem - no to ruszamy....

brodzimy w śniegu po kolana, nie raz po uda... przed nami tylko białe pole bez najmniejszego śladu jakiegokolwiek ruchu na tym terenie... las wygląda przepięknie, zapiera dech w piersiach i fascynuje delikatnymi kontrastami... po niedlugim czasie naszym oczom ukazuje się jednak jeszcze piękniejszy widok - niesamowite wrazenie przestrzeni, a w myślach jedynie cicha melodia Royksopp "Take me to a higher place" pełna podniebnych wojazy...








zatrzymujemy się tu na dłuzszą chwilę... jest zbyt pięknie by od razu ruszyć dalej...

to idealne miejsce by odpocząć, zrobić większy łyk gorącej herbaty i w milczącej kontemplacji wymieniać się pełnymi zrozumienia spojrzeniami...
stoimy w milczeniu, z termosem w reku, gdy nagle przed nami dosłownie "z nikąd" wyłania się postać ratownika GOPR sunącego na nartach w górę... krótkie pytanie "Co wy tutaj robicie?" nie mało nas zaskakuje i wprawia w zdziwienie... zamieniami z ratownikiem kilka słów, częstujemy gorącą herbatą i po kilku chwilach obserwujemy jak oddala się dalej w kierunku szczytu... teraz już nam łatwiej... idziemy dalej po sladach pozostawionych przez jego narty... nadal jednak zapadamy się po kolana w sniegu i załujemy, że nie mamy nart podobnie jak napotkany ratownik, albo chociaz rakiet snieżnych... są tez jednak tego braku dobre strony - ubaw po pachy i świetny trening dla całego ciała, podczas energicznego pokonywania kolejnych metrów...
mieliśmy szczęście... wyczulismy dokladnie dobry moment na opuszczenie Klimczoka... trafilismy niemal w "oko cyklonu", dzięki czemu choć przez chwilę mogliśmy napawać się pięknymi, przejrzystymi widokami i zrobic kilka pięknych zdjęć... po niedługim bowiem czasie pogoda na powrot zamieniła się w pełną gęstej mgły burzę śniezną... gdy dochodzimy do węzła szlaków czujemy się niemal jak na biegunie północnym... nie mozemy przejść obok tego miejsca obojętnie - robimy obowiązkowe zdjęcie... motyw przewodni naszego "KLIMCZOK winter expedition 2007" ;-)



droga powrotna równiez zajmuje nam więcej czasu niz ta wytyczona na mapie... nie goni nas jednak zaden pociąg, na dworzec idziemy w ciemno licząc na szczęśliwy traf... na zakończenie robimy sobie wspolne pamiątkowe zdjęcie "z ręki" i powolnym marszem schodzimy do Bystrej...



i znów powrot do szarej rzeczywistości ludzkich domostw... pełna satysfakcja, ale i tez lekki niedosyt, ze to juz koniec... ostatnie metry dostarczają nam widoków na bajkowo przysypane białym puchem miasteczko, w którym chciałoby się zamieszkać... to juz Bystra, czeka nas jednak jeszcze kawałek drogi do dworca PKP w Wilkowicach, skąd ruszymy do domu...
i znów dopisuje nam szczęście... nie musimy długo czekać na pociąg i zaledwie po dwóch godzinach siedzimy juz na kawie w katowickim mcDonaldzie planując w myślach kolejny wyjazd... to niesamowite, ze jeszcze kilka godzin temu byliśmy w zupełnie innym świecie.